Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/541

Ta strona została przepisana.

— Tak; nie zobowiązaliśmy pana osobiście tak bardzo, jak pan może przypuszcza — rzekł Aubin.
— Nie rozumiem was, mój przyjacielu.
— Paniczu miody — zaczął znów kaleka — teraz, kiedy jesteśmy już na wolności, wyznam szczerze, że okłamałem pana nieco przed chwilą, gdym panu powiedział, że pozwoliłem się wsadzić do ciupy jedynie dlatego, żeby pana z niej wydobyć; ale trzeba mi było pomocy pana, inaczej nie byłbym mógł wznieść się do okna, a potem wydobyć z lochu pana! Skoro zaś, dzięki pańskiej dobrej woli i silnym łapom mego przyjaciela Trigaud’a, nasza ucieczka dokonała się bez przeszkód, muszę panu wyznać, że pan tylko zamienił jedną niewolę na inną.
— Co to znaczy?
— To znaczy, że przed chwilą był pan w więzieniu wilgotnem i niezdrowem, że teraz jest pan śród pól, pod niebem pogodnem i spokojnem, ale że niemniej jest pan w więzieniu.
— W więzieniu?
— A przynajmniej więźniem.
— Więźniem czyim?
— Moim, do licha!
— Waszym? — roześmiał się Michał.
— Tak, na razie. Niech się pan śmieje, ale jest pan więźniem, dopóki pana nie oddam w ręce, które się o pana dopominają.
— A jakież to ręce?
— Co do tego, to pan już zobaczy sam... Spełniam tylko zlecenie, ani mniej, ani więcej. Nie trzeba rozpaczać, tyle tylko mogę panu powiedzieć; można było wpaść gorzej, niż pan.
— Ależ nareszcie...?