Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/544

Ta strona została przepisana.

— A no, — odparł Aubin — opowiem panu: dokoła nas zaczęli wałęsać się ludzie, którzy przypatrywali nam się z zajęciem takiem wielkiem, że nas zaniepokoiło; a ponieważ ludzie ciekawi nie przypadają nam do smaku, godziny zaś mijały, a pan nie wracał, przeto postanowiliśmy odprowadzić konia do Banloeuvre, gdzie przypuszczaliśmy, że pan powróci, jeśli pana nie zaaresztują... Po drodze zaś, ukryci w poblizkim lesie, widzieliśmy, jak pan się dostał w ręce żandarmów.
Michał dosiadł konia, poczem wrócili na gościniec — Trigaud, niosąc, jak zwykle, Aubin’a na ramionach — i niebawem znaleźli się na rozdrożu, na którego widok młody baron drgnął: przez to rozdroże przechodził owego wieczora, kiedy po raz pierwszy odprowadzał Bertę. W chwili, gdy, minąwszy rozdroże, podróżni skręcali na ścieżkę, prowadzącą do chaty Tiniguy’ego, gdzie, mimo późnej godziny nocnej, błyszczało światło, z za płotu, ciągnącego się wzdłuż ścieżki, wybiegło stłumione wołanie.
Aubin odpowiedział niezwłocznie przyciszonym krzykiem.
— To wy, gospodarzu Aubin? — spytał głos kobiecy, a jednocześnie biała postać ukazała się nad płotem.
— Tak, ale kto wy jesteście?
— BRzyna, córka Tinguy’ego; nie poznajecie mnie?
— Rozyna! — zawołał Michał, a obecność młodej dziewczyny utwierdziła go w mniemaniu, że był oczekiwany przez Bertę.
Krótka-Radość zsunął się ze zwinnością małpy z ramion Trigaud’a i zbliżył się do płotu ruchami skaczącej ropuchy, Trigaud zaś pozostał na straży Michała.