— Tak. O dziewiątej rano przechodziłyśmy przez most Rousseau.
— Mówisz my?
— Naturalnie, skoro towarzyszyłam pannie Maryi.
— A gdzież jest panna Marya?
— Na wysepce Jonchére, dokąd mam pana zaprowadzić.
— Masz mnie zaprowadzić do niej? — zawołał Michał, nie posiadając się z radości. — Prędzej, prędzej, Rozyno, na miłość boską, nie traćmy czasu.
— Ależ i owszem; ale, żeby właśnie było prędzej, czy nie zechciałby pan wziąć mnie na konia?
— Z całą chęcią! — odparł Michał. — Wsiadaj, a żywio!
— Już Wsiadam! Tylko niech mi pan poda rękę — odparła Rozyna, opierając stopę w chodaku na nodze młodzieńca, a wskoczywszy lekko na siodło, dodała: No, jestem. A teraz na prawo.
Michał usłuchał, nie troszcząc się już o Aubin’a i Trigaud’a. Dla niego istniała już teraz na świecie tylko Marya.
— Ale — rzekł, ujechawszy kawałek drogi w milczeniu — w jaki sposób panna Marya dowiedziała się, że zostałem zaaresztowany przez żandarmów?
— A, ba! to trzeba opowiedzieć wszystko od początku... Więc, dzisiaj rano, o świcie, panna Marya przybyła do Souday, pożyczyła ode mnie sukni świątecznych i powiedziała: „Rozyno, pójdziesz ze mną...“ I poszłyśmy, niosąc koszyki z jajkami, jak prawdziwe chłopki. W Nantes, gdy ja sprzedawałam jajka, panienka załatwiała swoje interesy.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/546
Ta strona została przepisana.