Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/547

Ta strona została przepisana.

— A cóż to były za interesy? spytał Michał, a przed jego oczyma przesunęła się, jak widmo, twarz młodzieńca, przebranego za wieśniaka.
— O! tego to nie wiem, panie Michale... Później, ponieważ panienka była zmęczona, więc poprosiłyśmy pana Lorio’a, notaryusza z Légé, żeby nas odwiózł w swoim kabryolecie. Po drodze, zatrzymaliśmy się, żeby dać koniowi owsa, gdy notaryusz gawędził z notaryuszem, my poszłyśmy do ogrodu, bo wszyscy przechodnie bardzo się przyglądali panience, która naprawdę jest przecież za ładna na chłopkę. W ogrodzie panienka zaczęła czytać list, nad którym płakała gorącem i łzami..
— List? — spytał Michał.
— Tak, list, który pan Loriot wręczył jej w drodze.
— Mój list! — szepnął Michał — przeczytała mój list do jej siostry!... Boże! Boże!
I osadził konia na miejscu, nie wiedział bowiem, czy ma się cieszyć, czy martwić z takiego obrotu rzeczy.
— No, co pan robi? — spytała Rozyna, nie rozumiejąc przyczyny przystanku.
— Nic, nic — odparł Michał, puszczając cugle koniowi.
Koń ruszył kłusem, a Rozyna opowiadała dalej:
— Płakała tedy nad tym listem, aż tu naraz wołają nas z za płotu; patrzymy, a to Krótka-Radość i Trigaud; opowiadają nam, co się panu przytrafiło, i pytają panieńki, co zrobić z koniem, którego im pan zostawił. Co się stało wtedy z panienką, aż strach! Rozpłakała się jeszcze bardziej, niż kiedy czytała list, była, jak nieprzytomna, i tyle nagadała Aubin’owi... a on przecież niemało zawdzięcza panu margrabiemu... że, nakłoniła go, by spróbował wydobyć pana z rąk żołnierzy.