rzucały, zapalone przez nią niewątpliwie, kiście trzcinowe.
— Rozyno! — zawołał Michał przerażony, zrywając się w łódce, tak, że omal jej nie przewrócił — nie widzę panny Maryi.
— Bo jest pewnie w szałasie — odparła młoda dziewczyna, przybijając do brzegu. — Niech pan weźmie jedną z tych płonących trzcin, a znajdzie pan szałas na przeciwnym brzegu.
Michał wyskoczył lekko na ziemię, uczynił, jak mu wskazała siostra mleczna, i skierował się śpiesznie w stronę szałasu.
Wysepka Jonchére mogła mieć dwieście lubi trzysta metrów kwadratowych; pokryta była sitowiem w części dolnej, zalanej zawsze, gdy, skutkiem ulewnych deszczów zimowych, podnosił się poziom wód na jeziorze; jedynie przestrzeń, obejmująca z pięćdziesiąt stóp, nieco wzniesiona, wolna była od powodzi. Na tej to przestrzeni stary Tinguy sklecił niewielki szałas, gdzie w długie noce zimowe czyhał na dzikie kaczki.
Do tego to szałasu Rozyna zaprowadziła Maryę. Serce Michała biło tak silnie, że omal mu piersi nie rozsadziło, gdy zbliżał się do szałasu. W chwili, gdy zamierzał położyć rękę na klamce drewnianej, by drzwi otworzyć, zabrakło mu tchu i zawahał się. Podniósł wzrok na kawałek szyby, wprawiony w górną część tych drzwi, a przez tę szybę ujrzał Maryę, siedzącą na wiązce sitowia. Głowę miała spuszczoną na piersi, a Michałowi zdawało się, że w blasku nędznej latarni, palącej się na stołku, widzi dwie łzy iskrzące się na długich rzęsach młodej dziewczyny.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/550
Ta strona została przepisana.