stoczyło się ze zbocza i padło nieżywe na środku drogi.
Gdy się to działo, Marya zajęła miejsce siostry i wyciągnęła rękę do młodzieńca.
Przez kilka sekund, czekając na wynik tego zajścia, młodzi ludzie stali z dłonią w dłoni.
Berta podeszła do zająca, podniosła go, a powróciwszy do nieznajomego, który ciągle jeszcze trzymał dłoń Maryi:
— Oto, panie, wytłómaczenie pańskie — rzekła.
— Jakto? — zapytał.
— Opowie pan, że zając zerwał się między nogami pana, że fuzya wystrzeliła mimo pańskiej woli i przeprosi pan matkę, przysięgając, jak pan nam przysiągł przed chwilą, że się to panu już nie zdarzy. Zając stanowić będzie okoliczność łagodzącą.
Młodzieniec potrząsnął głową, zniechęcony.
— Nie — odrzekł — nie będę nigdy śmiał przyznać się matce, że byłem jej nieposłuszny.
— Czyż zabroniła panu stanowczo polować?
— Naturalnie!
— A pan bawi się w kłusownika! — rzekła Berta — zaczyna pan właśnie od tego, na czem się zwykle kończy. Niech pan przyzna przynajmniej, że pan ma powołanie.
— Proszę nie żartować, panie były takie dobre dla mnie, że nie mógłbym już się dąsać wynikłoby bowiem stąd dla mnie podwójne zmartwienie.
— W takim razie pozostaje panu tylko jedna alternatywa — rzekła Marya — kłamać, czego pan uczynić nie chce i do czego zwłaszcza pana namawiać nie chcemy, albo szczerze wyznać prawdę. Proszę mi wierzyć, że jakiekolwiek jest mniemanie matki pana o rozrywce, której pan się oddawał bez jej pozwolenia, szczerość
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/56
Ta strona została przepisana.