Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/563

Ta strona została przepisana.

dzie stracona zarówno dla twego szczęścia, jak i dla szczęścia Berty.
— Ale ty, ty? zawołał młodzieniec.
— Nie myśl o mnie, Michale. Bóg dał w poświęceniu źródło pociechy, którego głębi człowiek zmierzyć nie zdoła. Ja... — tu Marya przysłoniła oczy dłońmi, jak gdyby obawiając się, żeby nie zadały kłamu jej słowom — ja się postaram, żeby widok waszego szczęścia mi wystarczył.
— Och! Boże! Boże! — zawołał Michał, załamując ręce — a więc wszystko skończone, jestem skazany!
I rzucił się twarzą na ścianę szałasu.
W tej chwili weszła Rozyna.
— Panienko — rzekła — dzień świta.
— Co ci jest, Rozyno? — spytała Marya. — Zdaje mi się, że drżysz cała.
— Bo tak samo, jak zdawało mi się, że słyszałam plusk wioseł na jeziorze, tak samo przed chwilą zdawało mi się, że ktoś idzie za mną.
— Że ktoś idzie za tobą na tej samotnej wysepce na jeziorze? śniłaś chyba, moje dziecko!
— I ja tak myślę, bo rozglądałam się na wszystkie strony i nie widziałam nikogo.
— A więc idźmy! — rzekła Marya. — Pójdziemy same — dodała, zwracając się do Michała — a za godzinę Rozyna wróci łódką po pana. Nie zapominaj, drogi przyjacielu, obietnicy, jaką mi dałeś; liczę na twoją odwagę, panie Michale.
— Licz na moją miłość, Maryo; dowód, jakiego żądasz ode mnie jest okrutny, zadanie, jakie mi narzucasz, jest przerażające; dałby Bóg, żebym nie upadł pod tym ciężarem!