Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/564

Ta strona została przepisana.

— Pomyśl, panie Michale, że Berta cię kocha; pomyśl, że śledzi każde twoje spojrzenie; pomyśl wreszcie, że wolałabym umrzeć, niż doczekać się chwili, w której poznałaby stan twego serca. Odwagi! żegnaj, drogi przyjacielu!
I, korzystając z chwili, w której Rozyna otwierała drzwi, Marya pochyliła się i złożyła pocałunek na czole Michała.
Jakże różny był ten pocałunek od tego, jaki pozwoliła wziąć z ust, swoich przed pół godziną! Tamten był płomiennym żarem, który, idąc z serca kochanka, obejmuje serce kochanki; ten zaś był dziewiczem pożegnaniem siostry.
Michał zrozumiał dobrze tę różnicę — serce szarpnęło się w nim boleśnie. Odprowadził dziewczęta na brzeg, poczem, gdy odpłynęły w łódce, usiadł na kamieniu i patrzył, jak się oddalały, dopóki nie znikły we mgle porannej, unoszącej się nad jeziorem. Plusk wioseł dobiegał jeszcze jego uszu; wsłuchiwał się w ten odgłos, jak w dźwięki dzwonu żałobnego, który zwiastował, że marzenia ukochane rozwiały się, jak widma.
Naraz ktoś dotknął z lekka jego ramienia, Michał odwrócił się i ujrzał za sobą Jana Oullier’a.
Twarz Wandejczyka była jeszcze smutniejsza, niż zazwyczaj, ale przynajmniej utraciła wyraz nienawiści, który Michał zawsze w niej widział. Powieki Jana były wilgotne, a wielkie krople wody lśniły się na zaroście, okalającym twarz jego. Byłaż to rosa nocna? byłyż to łzy, wylane przez starego żołnierza Charette’a,? Wyciągnął rękę do Michała, czego dotychczas nigdy jeszcze nie uczynił. Młodzieniec spojrzał na niego zdumiony i z wahaniem ujął dłoń podaną.