Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/565

Ta strona została przepisana.

— Słyszałem wszystko — rzekł Jan Oullier.
Michał westchnął boleśnie i schylił głowę.
— Dzielne macie serca! — dodał Wandejczyk. — Ale miał pan słuszność, to młode dziewczę kazało panu podjąć zadanie straszne. Niechaj Bóg jej wynagrodzi to poświęcenie! Gdyby zaś pan, panie de la Logerie, czuł, że go siły opuszczają, niech mnie pan uprzedzi, a przekona się pan, że, jeśli Jan Oullier umie nienawidzieć wrogów, potrafi należycie kochać tych, którzy mu są drodzy.
— Dziękuję — odparł Michał.
— No, no, niech pan nie płacze odezwał się znów Jan Oullier — płacz nie przystoi mężczyźnie! a jeśli będzie trzeba, postaram się przemówić do rozumu temu upartemu kozłowi, któremu na imię Berta, jakkolwiek, oświadczam panu z góry, że to rzecz niełatwa.
— Ale, w razie, gdyby ona nie chciała usłuchać głosu rozsądku, pozostanie mi zadanie bardzo łatwe, zwłaszcza, jeżeli pan zechce mi dopomódz...
— Jakie mianowicie? — spytał Jan Oullier.
— Dać się zabić — odrzekł Michał, a powiedział to z taką prostotą, że czuć było, iż wyraża szczery zamiar.
— Hoho! — mruknął Jan Oullier — tak mi to coś wygląda, że gotów jest zrobić, jak mówi. — Poczem, zwracając się do młodzieńca, dodał głośno: — A no, jak do tego dojdzie, zobaczymy!
To przyrzeczenie, jakkolwiek smutne, dodało nieco otuchy Michałowi.
— A teraz, w drogę — odezwał się po chwili stary gajowy — nie może pan pozostać tutaj. Mam wprawdzie