Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/572

Ta strona została przepisana.

niec i poza kołami młyna wszedł do ogrodu młynarza i usiadł na małym mostku, w oddaleniu jakich dwustu kroków od domu. Siedział tak blizko godzinę, pogrążony w czarnych myślach, gdy ujrzał mężczyznę, który dążył w jego stronę tą samą drogą, którą i on przyszedł.
— Czy to pan, panie Michale? — spytał ów człowiek.
— Jan Oullier! zawołał Michał. Niebo was zsyła, Janie. Kiedy powróciliście?
— Przed pół godziną.
— Widzieliście Maryę?
— Tak, widziałem pannę Maryę — odparł stary gajowy z westchnieniem, wznosząc oczy ku niebu.
Ton, jakim Jan Oullier wypowiedział te słowa, ruch i westchnienie, które im towarzyszyły, wykazywały, że jego głęboka troskliwość nie łudziła, się co do przyczyn zmiany w młodej dziewczynie, że nareszcie ocenił należycie całą doniosłość położenia.
Michał go zrozumiał, albowiem ukrył twarz w dłonie i szepnął tylko:
— Biedna Marya!
Jan Oullier spojrzał na niego z pewnem współczuciem, a po chwili milczenia zapytał:
— Czy pan już co postanowił?
— Nie; ale mam nadzieję, że jutro kula oszczędzi mi tego trudu.
— Ba! nie trzeba na to liczyć; kule są kapryśne i nie śpieszą nigdy do tych, którzy ich wzywają... A teraz, niech mi pan powie, czy, skoro pan nie ma odwagi,