Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/576

Ta strona została przepisana.

Izdebka ta miała, wązkie okno nad kamieniem zewnętrznym, który puszczał w ruch maszynę. W danej chwili zatrzymano tę maszynę, w obawie, by hałas jej chodu nie przeszkodził wartom słyszeć innych odgłosów.
Michał czekał, dopóki nie zapadnie noc zupełna, a zatem, mniej więcej, godzinę. Poczem zbliżył się do budynku. Przez szybę małego okienka widać było blask światła. Młodzieniec rzucił deskę na jedną z drewnianych szprych koła hydraulicznego i, opierając się o mur, po tych szprychach wdrapał się na szczyt koła tego, gdzie znalazł się na wysokości wązkiego okienka. Podniósłszy ostrożnie głowę, zajrzał w głąb izdebki.
Marya była sama; siedziała na stołku, łokieć oparła na łóżku, a głowę na dłoni. Kiedy niekiedy głębokie westchnienie ulatywało z jej piersi; od czasu do czasu wargi jej poruszały się, jak gdyby szeptały modlitwę. Naraz rozległo się pukanie w szybę; Marya podniosła głowę, poznała Michała, wydała stłumiony okrzyk i pobiegła do okna.
— Psst! — odezwał się młodzieniec.
— Pan! pan tutaj! zawołała Marya.
— Tak, to ja.
— Boże wielki! co pan zamierza?
— Maryo, tydzień już nie rozmawiałem z tobą, tydzień cały nie widziałem cię prawie; przychodzę cię pożegnać, zanim odejdę tam, gdzie mnie wzywa przeznaczenie.
— Berta jest w pokoju sąsiednim, może usłyszeć głos pana... Niech pan idzie, błagam... Michale, zaklinam cię, odejdź!
— Nie, Maryo, nie odejdę, dopóki usta twoje nie