powtórzą mi tego, co mi powiedziały w szałasie na Jonchére.
— Ta miłość jest prawie zbrodnią! — rzekła Marya zrozpaczona. — Rumienię się, płaczę, na myśl, że mogłam jej uledz, choćby na chwilę.
— Maryo, przysięgam ci, że jutro nie będziesz miała już potrzeby dręczyć się takimi wyrzutami, wylewać takich łez.
— Chcesz umrzeć! Michale, nie mów mi tego, błagam... Ale, czy nie słyszałeś?... Ktoś nadchodzi... Michale, idź! idź!...
— Pocałuj mnie, Maryo!
— Nie.
— O jeden pocałunek błagam... ostatni!
— Nigdy.
— Maryo, dasz ten pocałunek trupowi.
Z piersi Maryi wyrwał się jęk stłumiony; usta jej musnęły czoło młodzieńca; ale, w chwili, gdy zamykała okno, otworzyły się drzwi i w progu ukazała się Berta.
Ujrzała siostrę bladą, nawpół przytomną zaledwie mogącą utrzymać się na nogach, i, kierowana wszechmocnym instynktem zadrości, pobiegła do okna, otworzyła je gwałtownie, wychyliła się i dostrzegła jeszcze cień, przesuwający się wzdłuż budynku.
— Maryo, Michał był tutaj! — zawołała drżącemi ustami.
— Siostro — odparła Marya, padając na kolana — przysięgam ci...
— Nie przysięgaj — przerwała Berta — nie kłam; poznałam jego głos.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/577
Ta strona została przepisana.