Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/586

Ta strona została przepisana.

— Ależ proszę!
— Otóż, zdaje mi się, że oni potrosze nie dowierzali, ani panu, ani mnie.
— To niepodobna.
— Zaraz! nie wie pan pod jakim względem. Obawiali się, że będą musieli strzedz mnie pilnie, poświęcić na moją straż osobistą żołnierzy, których mogliby lepiej zużytkować. Nie chcieli wierzyć, że zdołałam opanować to moje słabe ciało i że odwaga moja jest na wysokości mego zadania. Dlaczegóż zatem nie mieliby pomyśleć o panu tego samego, co pomyśleli o mnie? może ze względu na wiek pana przypuszczali, że, jak u mnie, siła ciała nie odpowie już energii duszy...
— Co! ja za stary? — przerwał margrabia oburzony i dotknięty do żywego. — Ależ od lat piętnastu niema dnia, w którym nie spędziłbym sześciu, albo ośmiu godzin na koniu, a niekiedy jeżdżę po dziesięć i po dwanaście godzin! Ależ pomimo siwych włosów nie wiem, co to jest zmęczenie!
— Nie wątpię o tem wszystkiem, kochany margrabio — rzekł Petit-Pierre to też ja pierwszy twierdzę, że ci panowie postąpili bardzo niesłusznie, traktując pana, jak inwalidę.
— Jak inwalidę, mnie! do kroćset! — zawołał margrabia, coraz bardziej zrozpaczony i zapominając, wobec kogo stoi — ja, inwalida! A więc dzisiaj wieczór jeszcze oświadczę im, że zrzekłam się tych obowiązków, które powinien spełniać dozorca więzienia, a nie szlachcic... tych obowiązków, które przeklinam w duszy od dwóch godzin! — mówił margrabia, chodząc po pokoju wielkimi krokami. — Pokażę ja im od jutra, co to jest inwalida!