— Niestety — zauważył smutnym tonem Petit-Pierre jutro już do nas nie należy, biedny margrabio, i nie masz słuszności, licząc na to jutro.
— Jakto?
— Wszak słyszałeś, że ruch nie szerzy się tak, jak mieliśmy nadzieję; kto wie, czy strzały, które słyszymy, nie są ostatnie, jakie witają nasz sztandar!
W tej chwili wołanie, odzywające się w sadzie, przerwało tę rozmowę. Rzucili się oboje do okna, i ujrzeli Bertę, którą margrabia wysłał na zwiady, prowadzącą zranionego chłopa. Kula strzaskała ramię młodego, dwudziestokilkoletniego wieśniaka. Usłyszawszy wołanie, Marya i Rozyna wybiegły na dziedziniec, podążył za niemi i Petit-Pierre z margrabią. Gdy posadzili rannego na krześle, które podała mu Rozyna, nieborak zemdlał.
Marya i Berta wspólnie z Petit-Pierre’m obnażyły i obmyły mu ranę, poczem nałożyły szarpi i zabandażowały. W tej chwili ranny otworzył oczy i odzyskał przytomność.
— Co słychać? jakie przynosisz nowiny? — spytał margrabia, niezdolny powstrzymać się dłużej.
— Niestety! — odparł ranny — nasze chłopcy, po chwilowem zwycięstwie, zostali odparci.
Twarz Petit-Pierre’a stała się równie biała, jak płótno, którem bandażował ranę wieśniaka. Pochwycił margrabiego za ramię, a pociągnąwszy go na ubocze, rzekł:
— Margrabio, pan, który widział błękitnych w wielkiej wojnie, pan powinien to wiedziec: co się robi, gdy ojczyzna jest w niebezpieczeństwie?
— Wszyscy chwytają za broń.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/587
Ta strona została przepisana.