Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/591

Ta strona została przepisana.

I, wyrywając szablę, którą trzymał Gaspard, Petit-Pierre zatknął na niej swój kapelusz i rzucił się w kierunku wioski z okrzykiem:
— Kto mnie kocha, niech idzie za mną!
Gaspard napróżno usiłował powstrzymać Petit-Pierre’a, chwytając go oburącz — zwinny i szybki, wymknął mu się i pobiegł ku domowi, skąd żołnierze, widząc ruch śród Wandejczyków, rozpoczęli straszliwy ogień. Na widok niebezpieczeństwa, jakie groziło Petit-Pierre’owi wszyscy Wandejczycy rzucili się naprzód, by go ochronić własnem ciałem. Skutek tego porywu był taki prędki i taki potężny, że w ciągu kilku sekund przebyli po raz drugi strumień i znaleźli się śród wioski, gdzie się zetknęli z błękitnymi.
Gaspard, zajęty jedynie ochroną Petit-Pierre’a, dogonił go, pochwycił i odrzucił między swoich ludzi, w tejże chwili żołnierz, stojący na rogu jednego z pierwszych domów, wycelował do niego i wódz szuanów byłby poległ niechybnie, gdyby margrabia nie był spostrzegł niebezpieczeństwa, jakie mu groziło; przesunął się chyłkiem wzdłuż domu i podbił broń w chwili, gdy padał strzał. Kula ugodziła w komin.
Żołnierz, wściekły, odwrócił się i zamierzył się bagnetem na margrabiego, który uniknął ciosu, cofając się zręcznie. Stary szlachcic zamierzał odpowiedzieć strzałem z pistoletu, gdy druga kula strzaskała mu bron w ręku.
— Na honor, tem lepiej! — krzyknął, dobywając szabli i wymierzając cios taki straszny żołnierzowi, że ten runął u stóp jego, jak wół, maczugą ugodzony — wolę broń białą. — Poczem, wywijając szablą, zawołał: