Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/596

Ta strona została przepisana.

Wandejczycy zamierzali jednak przypuścić atak do armii rządowej, gdy Jakób, który, mimo rany, nie opuścił placu boju, szepnął kilką słów Gaspard’owi. Ten zaś, natychmiast wbrew rozkazom i prośbom Petit-Pierre’a, zarządził cofnięcie się i wrócił na stanowisko, jakie zajmował przed godziną, z przeciwnej strony wioski.
Petit-Pierre nie posiadał się z gniewu i żądał gwałtownie wyjaśnień, które Gaspard dał mu dopiero wtedy, gdy rozkazał przystanąć swoim ludziom.
— Jesteśmy teraz — rzekł — okrążeni pięciu, czy sześciu tysiącami ludzi, a nas jest zaledwie sześciuset. Honor sztandaru uratowany; to wszystko, czego mogliśmy się spodziewać.
— Czy pan tego pewien? — spytał Petit-Pierre.
— Proszę przekonać się naocznie — odparł Gaspard i zaprowadził go na poblizki pagórek.
I tutaj pokazał mu, zwrócone ku wiosce Chêne, ciemne szeregi, między którymi iskrzyły się w promieniach zachodzącego słońca bagnety. Ze wszystkich stron widnokręgu zaś dobiegał odgłos trąb i bębnów.
— Zanim godzina upłynie — mówił dalej Gaspard będziemy ze wszystkich stron otoczeni i tym dzielnym ludziom, którzy są tu z nami, o ile, jak ja, nie mają upodobania do lochów więziennych Ludwika Filipa, nie pozostanie nic innego, tylko dać się zabić.
Petit-Pierre stał przez kilka chwil pogrążony w ponurem milczeniu; poczem, przekonany o prawdzie słów wodza wandejskiego, niweczących wszystkie jego nadzie-