Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/618

Ta strona została przepisana.

Wódz batalionu piechoty, rozejrzawszy się w położeniu, rozkazał pójść do ataku. Po krótkiej obronie, Wandejczycy opuścili mur zewnętrzny i cofnęli się do zamku, gdzie zabarykadowali drzwi. Następnie podzielili się — część została na parterze, część poszła na piętro, a każdy oddział miał ze sobą trębacza, który nie przestawał grać przez cały czas trwania bitwy. Niebawem rozpoczęli w oknach strzelaninę tak zręcznie kierowaną, że nikt nie domyśliłby się, jaka nieliczna jest ich garstka. Podtrzymywanie ognia polecono najsprawniejszym strzelcom; bez przerwy niemal wysyłali na oblegających kule z ciężkich krótkich strzelb, które towarzysze nabijali i podawali z rąk do rąk. Każda strzelba niosła dwanaście kul; Wandejczycy strzelali z pięciu, sześciu naraz: rzekłbyś baterya armat, nabitych kartaczami.
Żołnierze dwukrotnie próbowali wziąć zamek szturmem; docierali na odległość dwudziestu kroków, ale zmuszeni byli się cofnąć. Komendant rozkazał przypuścić nowy atak; gdy oddział sposobił się do wykonania rozkazu, czterej żołnierze, przy pomocy mularza, zbliżyli się do zamku, wybierając stronę muru, która nie miała żadnego otworu na ogród i stąd nie mogła być broniona. Gdy dotarli do stóp tego muru, żołnierze przystawili drabinę, weszli na dach, odsłonili go częściowo, wrzucili na strych materyały palne i odeszli. Po chwili słup dymu zaczął się wznosić z dachu, a tu i owdzie strzelał język płomienisty.
Na ten widok żołnierze wydali wielki okrzyk i ruszyli ponownie na małą cytadelę, na której zatknięto niby sztandar ognisty. Oblężeni spostrzegli pożar, ale nie mieli czasu gasić, zresztą, ponieważ płomień ustawicznie wznosił się w górę, przeto mieli nadzieję, że,