Wodzowie powzięli zamiar rozpaczliwy: postanowili wyjść z zamku; ale, ponieważ to wyjście, jeśli miało dać jakąkolwiek szansę nadziei, musiało być osłonięte przez strzelaninę, która, zajęłaby żołnierzy, przeto wodzowie zapytali, kto zechce poświęcić się dla kolegów. Zgłosiło się ośmiu. Oblężeni podzielili się tedy na dwa plutony. Trzydziestu sześciu i jeden trębacz mieli próbować przedostać się na kraniec parku, zamknięty tylko przez płot, ośmiu zaś, śród których pozostał drugi trębacz, miało osłaniać te usiłowania. Gdy zatem ci, którzy mieli pozostać, podtrzymywali tęgi ogień, biegając od okna do okna, inni przebijali mur przeciwległy do tego, nawprost którego stali żołnierze; następnie wyszli przez wyłom z trębaczem na czele i podążyli na kraniec ogrodu, gdzie znajdował się płot.
Żołnierze dają do nich ognia i rzucają się naprzód, by ich otoczyć. Wandejczycy odpowiadają strzałami, przewracają wszystko, co im staje na drodze, i przeskakują przez płot; pięciu pada trupem, reszta rozprasza się po zatopionych łąkach. Trębacz, który szedł pierwszy, dostał trzy kule, ale trąbić nie przestał. Ci zaś, którzy pozostali w zaniku, trzymali się dzielnie. Ilekroć żołnierze usiłowali się zbliżyć, z ogniska tego padały kule i przerzedzały ich szeregi. Tak trwało przez pól godziny. Dźwięki trąby nie przestały rozbrzmiewać śród huku strzałów, śród głuchego syku płomieni, niby ostatnie wyzwanie, rzucane śmierci przez tych ludzi.
Wreszcie rozległ się trzask straszliwy, buchnęły w powietrze obłoki płomyczków i snopy iskier; trąba umilkła, strzelanina ustała.
Podłoga runęła i mała załoga została pogrzebana
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/620
Ta strona została przepisana.