pod gruzami; olbrzymi piec pochłonął oblężonych — ocalić ich mógł chyba cud jakiś.
Tak mniemali żołnierze, którzy przez czas jakiś przyglądali się tym ruinom, a nie słysząc ani jednego krzyku, ani jednego jęku, który wykazałby, że pod gruzami znajduje się choćby jeden Wandejczyk od śmierci ocalony, opuścili posępne pogorzelisko. Niebawem tedy na widowni bitwy, gdzie przed chwilą jeszcze panował zgiełk i wrzawa, pozostały tylko czerwone zgliszcza dogasające w milczeniu i dokoła trupy oświetlone ostatnimi, jaskrawymi blaskami pożaru.
Około godziny pierwszej nad ranem, człowiek wzrostu niezwykłego, przesuwając się wzdłuż płotów, czołgając się, gdy spotkał na drodze ścieżkę, przybył na wywiady w okolice zamku. Nie dostrzegając nic podejrzanego, człowiek ten okrążył zniszczoną siedzibę i oglądał bacznie każdego trupa, jakiego spotykał na drodze, poczem znikł w ciemnościach. Po kilku chwilach zaś powrócił, niosąc innego mężczyznę na plecach i w towarzystwie kobiety w stroju wieśniaczym.
Nasi czytelnicy poznali już tych mężczyzn i tę kobietę: była to Berta, Krótka-Radość i Trigaud. Berta szła blada, jak chusta, a jej zwykła energia i stanowczość ustąpiły miejsca obłędowi niemal. Kiedy niekiedy wyprzedzała przewodników i Aubin musiał przywoływać ją do rozsądku.
Gdy wyszli wszystko troje na łąkę, którą zajmowali poprzednio żołnierze, młoda dziewczyna, ujrzawszy złowrogie pogorzelisko, padła na kolana i krzyknęła imię, które skonało w jęku bolesnym. Poczem zerwała się i pobiegła do płonących ruin. Po drodze potknęła się o
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/621
Ta strona została przepisana.