Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/623

Ta strona została przepisana.

— Czy niema już żadnej nadziei? — zawołała. — Czy nie mogli się ocalić w jakikolwiek sposób? Och! szukajmy, szukajmy!
Aubin potrząsnął głową.
— To trudna sprawa! Wnosząc z tego, co nam powiedział jeden z trzydziestu trzech ocalonych, pięciu z nich zostało zabitych.
— Ale Jan Oullier i pan Michel byli między tymi, którzy zostali — rzekła Berta.
— Tak, i dlatego mam tak mało nadziei. Niech pani spojrzy! — zawołał Aubin, wskazując mury, które wznosiły się całkowite, a potem parter, zamieniony w ognisko, gdzie spalała się posadzka pierwszego piętra, podłoga strychu i szczątki dachu — niech pani spojrzy! Tu są już tylko szczątki, które się palą i mury, które grożą zawaleniem. Odwagi, panno Berto... ale możnaby postawić sto przeciw jednemu, że narzeczony pani i biedny Oullier zostali pod temi ruinami zmiażdżeni.
— Nie, nie! — zawołała Berta — nie, on nie mógł umrzeć, on nie powinien był umrzeć! Jeśli trzeba było cudu, żeby go ocalić, Bóg ten cud uczynił. Głos jakiś mówi mi tutaj (przycisnęła dłoń do serca), że on mnie wzywa, że mnie potrzebuje! Przeszukam te gruzy, wtargnę do tych murów! I, pochwyciwszy białemi dłońmi belkę, która wystawiała nawpół zwęglona, z okna, Berta, nadludzkimi wysiłkami próbowała przyciągnąć ją do siebie, jak gdyby wraz z tą belką mogła podnieść stosy gruzów i zobaczyć, co ukrywały.
Wtem Trigaud znakiem nakazał towarzyszowi milczenie. Aubin, znając z doświadczenia bystrość zmysłów biednego idyoty, usłuchał go. Trigaud nasłuchiwał.