Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/630

Ta strona została przepisana.

zmęczeniem moralnem, jak i fizycznem, postanowli czuwać. Jan Oullier zaś ruszył w drogę, w części na wywiady, w części po żywność dla zgłodniałych zbiegów.
Upłynęły mniej więcej dwie godziny od czasu, gdy Trigaud wodził bacznem okiem dokoła, nie dostrzegłszy nic podejrzanego śród zupełnej ciszy, gdy nagle zobaczył w kierunku Saint-Hilaire biały obłoczek, wznoszący się zazwyczaj po strzale. Następnie ujrzał człowieka, który uciekał co sił starczyło w stronę dolmenu. Trigaud jednym susem zeskoczył ze swego cokołu. Berta, która walczyła skutecznie z sennością, na słaby odgłos dalekiego strzału obudziła już Aubin’a. Trigaud pochwycił kalekę i podniósł go ponad swoją głowę tak, że Aubin znalazł się na wysokości dziesięciu stóp; poczem olbrzym wymówił tylko dwa wyrazy, które zresztą nie potrzebowały komentarza:
— Jan Oullier.
Aubin przysłonił dłonią oczy i poznał również starego Wandejczyka; zauważył nadto, że Jan Oullier, zamiast dążyć w stronę, gdzie nań czekali, wbiegł na wzgórze przeciwległe temu, na którem stał dolmen i kierował się w stronę Montbert’u. Zauważył jeszcze, że, zamiast dążyć zboczem i ukryć się w ten sposób przed wzrokiem tych, którzy go niechybnie ścigali, stary Wandejczyk szedł miejscami najwyższemi, tak, żeby widzieli go wszyscy, którzy włóczyli się po okolicy w milowym promieniu.
Jan Oullier zanadto był doświadczony, by postępować lekkomyślnie; jeśli taką drogę obrał, miał niewątpliwie słuszny do tego powód; istotnie, obliczył, że w ten sposób na siebie jednego tylko skieruje całą uwagę wroga,