Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/631

Ta strona została przepisana.

a odwróci ją od tropu, który byłby go niewątpliwie doprowadził do celu. Aubin pomyślał tedy, że najlepiej będzie, zarówno dla niego, jak i dla jego towarzyszów, gdy pozostaną w swem schronieniu i czekać będą na bieg wypadków, śledząc bacznie, co się dzieje dokoła. Kazał tedy Trigaud’owi, by go wzniósł na dolmen, ale, jakkolwiek niewysoka była jego wątła postać, niemniej uważał, iż nie należy jej wystawiać na tym cokole. Położył się tedy na płask, z twarzą zwróconą w stronę wzgórza, którem dążył Jan Oullier.
Niebawem w miejscu, w którem ten wszedł na wzgórze, Aubin ujrzał jednego żołnierza, potem drugiego, potem trzeciego. Narachował ich ze dwudziestu. Nie kwapili się jednak do pogoni za zbiegiem; rozstawiali się tylko na równinie w ten sposób, by mu odciąć odwrót, w razie, gdyby próbował zawrócić. Ta dwuznaczna taktyka spotęgowała jeszcze baczność Aubin’a, albowiem obudziła w nim podejrzenie, że nietylko ci żołnierze, których widział, ścigali Wandejczyka. Wzgórze, którego zboczem najwyższem on szedł, kończyło się spiczastą skałą, wznoszącą się nad trzęsawiskiem. Na tę to stronę skupiła się cała uwaga Aubin’a.
— Czerwone spodnie — odezwał się naraz Trigaud, wskazując trzęsawisko.
Aubin spojrzał w kierunku wskazanym przez Trigaud’a i zobaczył błysk broni śród sitowia; niebawem zarysowała się postać żołnierza, a za nim ukazało się znów z dwudziestu kolegów. Krótka-Radbść widział, jak przyczajali się w sitowiu, niby myśliwi na czatach. Zwierzyną był Jan Oullier. Schodząc ze stoku, musiał wpaść w zasadzkę. Nie było chwili do stracenia, należało go