Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/634

Ta strona została przepisana.

— Czy widzisz dosyć, żeby być naszym przewodnikiem? — spytał Jan Oullier Aubin’a — bo najważniejsza rzecz teraz, żeby nie zmylić drogi, i żeby się nie rozłączyć.
— Najlepszym naszym przewodnikiem będzie dym; idźmy tylko śmiało w tym samym co on kierunku, a zaprowadzi nas tam, dokąd iść chcemy; tylko nie traćcie z oczu Trigaud’a.
Szli tak przez kwadrans; ogień, podniecany wiatrem, otaczał ich coraz gęstszymi obłokami dymu. Kiedy niekiedy tylko Jan Oullier pytał Berty:
— Czy pani jeszcze oddycha?
A ona odpowiadała zaledwie dosłyszalnem „tak“. O Michała, nie troszczył się już stary gajowy; dostanie się do celu, skoro siedzi na jego ramionach. Nagle Trigaud cofnął się. Wsadził nogę w wodę głęboka, której nie dostrzegł, z powodu dymu, i zagłębił się w niej powyżej kolana. Aubin wydał okrzyk radości.
— Jesteśmy na miejscu! — rzekł — dym poprowadził nas, jak najlepiej ułożony pies myśliwski. Rozumiesz teraz, Janie?
— Tak, ale jak dostać się na wysepkę?
— Jakto? A Trigaud?
— Tak, ale skoro żołnierze nas nie znajdą, czy nie domyślą się wybiegu?
— Zapewne, gdyby nas nie odnaleźli; ale oni pas odnajdą. Nie wiedzą, ilu nas jest; umieścimy pannę Bertę i naszego rannego w bezpiecznem schronieniu, poczem, jakgdybyśmy zmylili drogę, którą nam przeciął staw, zawrócimy, ty, Trigaud i ja, i dowiedziemy im kilku porządnymi strzałami, że nas to istotnie widzieli