Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/637

Ta strona została przepisana.

— Naprzód! naprzód! nie trzeba iść tuż przy sobie; kule, które na nas zaczną padać, będą miały w ten sposób mniejsze oparcie.
Wandejczyk przewidział słusznie; zaledwie trzej towarzysze uszli dziesięć kroków, rozległo się kolejno osiem strzałów, a jedna kula oderwała część maczugi, którą Trigaud trzymał w ręku. Na szczęście dla zbiegów, żołnierze, którzy nadbiegali ze wszystkich stron na pomoc kolegom, zadyszani, dali ognia niepewną ręką; niemniej jednak zamknęli przejście i nieprawdopodobne było, żeby Jan Oullier i jego towarzysze zdążyli przedostać się przez linię żołnierzy, nie stoczywszy walki na rękę.
Jakoż, w chwili, gdy Jan Oullier, który szedł po stronie lewej, zamierzał przeskoczyć mały rów, ujrzał żołnierza, który ze strony przeciwległej czekał na niego z nastawionym bagnetem. Ponieważ w szalonym biegu Oullier nie miał czasu nabić broni nanowo, przeto wydobył z kieszeni nóż, wziął go w zęby i podążył co tchu naprzód. O dwa kroki od rowu zmierzył się do strzału, a żołnierz, nie mając widocznie również broni nabitej, padł na płask, jak przewidział Jan Oullier, by uniknąć strzału. Ten zaś jednym susem przeskoczył przez żołnierza, w chwili następnej uczynił to też Trigaud, nie bacząc, że kula, ocierając się o jego ramię, dodała jeszcze jeden łachman do łachmanów, które stanowiły jego odzież.
Zbiegowie przedostali się zatem przez linię żołnierzy, a gdy po pięciu minutach dalszej drogi połączyli się znów, Aubin rzekł radośnie:
— Doskonale! patrzcie, pola.