Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/639

Ta strona została przepisana.

na i padł na wznak. Jan Oullier zabrał się do nabijania broni.
— Mówisz zatem, że nie możesz chodzić? — spytał Aubin.
— Ujdę może z dziesięć albo i piętnaście kroków, utykając; ale po co?
— A więc zostajemy tutaj, Trigaud!
— Czyś ty oszalał? — zawołał Jan Oullier.
— Nie, tam, gdzie ty umrzesz, umrzemy razem z tobą, mój stary; ale przedtem spuścimy niejednego.
— Nie, nie, Aubin’ie, to być nie może. Musicie żyć, żeby czuwać nad tymi, których pozostawiliśmy tam... — A ty co tam robisz, Trigaud? — spytał Jan Oullier, widząc, że olbrzym, który zeszedł do potoku, podnosi głaz granitowy.
— Daj mu pokój — odezwał się Krótka-Radość on nie traci czasu.
— Tutaj, tutaj — krzyknął Trigaud, wskazując jamę, jaką wody wyżłobiły pod kamieniem.
— Patrzcie! a to ci ma spryt dzisiaj, ten hultaj Trigaud, jak małpa! Tutaj, Janie, tutaj, wślizgnij się pod kamień.
Jan zawlókł się do towarzyszów, wślizgnął się do jamy i usiadł, skulony, imając nogi do połowy w wodzie; poczem Trigaud ułożył głaz na miejscu, tak jednakże, że powietrze i światło dochodziło do tego, który tam siedział, niby żywcem pogrzebany. Zaledwie to skończył, kilku kawalerzystów ukazało się na szczycie wzgórza, a przekonawszy się, że młody oficer nie żyje, puścili się pełnym galopem w pogoń za szuanami.