dwoje, śniąc słodko o własnym folwarku, o stodołach pełnych zboża i oborach pełnych bydła.
Gwałtowne wstrząśnienie i okrzyk pełen trwogi wyrwały Courtin’a z tych słodkich marzeń. Otworzył oczy i ujrzał przed sobą w mroku chłopkę z rozwianym włosem, która wyciągała ku niemu błagalnie ręce.
— Czego chcecie? — krzyknął głosem basowym, nadając kijowi swemu groźną pozycyę. — Czy nie wiecie, że nie wolno zatrzymywać ludzi po drodze i żądać jałmużny?
— Jałmużna! a kto mówi o jałmużnie? — odparła chłopka głosem, którego dźwięk szlachetny i wyniosły ton uderzyły Courtin’a. — Chcę, żebyście mi dopomogli uratować człowieka, który umiera ze zmęczenia i z głodu, chcę, żebyście mi pożyczyli konia, by tego człowieka przewieźć do jakiego poblizkiego folwarku.
— Ale kto jest ten człowiek? kto wy jesteście? dlaczego mam pożyczać konia ludziom, których nie znam! — pytał Courtin, coraz bardziej zaciekawiony głosem mówiącej.
— Odpowiedź wasza dowodzi mi, że postąpiłam niesłusznie, mówiąc do was, jak do przyjaciela, albo jak do lojalnego wroga... Widzę, że trzeba użyć innego sposobu. Dacie mi tego konia natychmiast. Macie dwie minuty czasu do namysłu.
— A jeśli odmówię?
— Palnę wam w łeb! — zawołała chłopka, odwodząc kurek od pistoletu i kierując broń ku Courtin’owi, tak, że wójt nie mógł wątpić, iż egzekucya nastąpi wnet po groźbie.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/647
Ta strona została przepisana.