Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/653

Ta strona została przepisana.

mów, rozmawiających z chłopem, który, jak oni, siedziai na koniu. Petit-Pierre i Marya szli w tej chwili w gronie kilku chłopek, a żandarmi nie zwracali na nie najmniejszej uwagi; wszelako Maryi zdawało się, że ów chłop przyglądał jej się bacznie. Gdy zaś w kilka chwil później odwróciła głowę, zobaczyła, że chłop opuścił żandarmów i jechał kłusem, zbliżając się do wieśniaczek.
— Niech się księżna pani strzeże — szepnęła Marya Petit-Pierre’owi — człowiek, którego nie znam, a który przyglądał mi się bardzo bacznie, jedzie za nami; niech pani oddali się ode mnie i udaje, że mnie nie zna.
— Dobrze; a jeśli cię zaczepi, Maryo?
— Odpowiem mu ostrożnie, niech księżna pani będzie spokojna.
— W razie, gdybyśmy musiały się rozstać, wiesz, gdzie mamy się znów spotkać.
— Wiem; ale baczność! przestańmy rozmawiać.
Marya odłączyła się od towarzyszek i pozostała kilka kroków za niemi. Nie mogła jednak pohamować drgnienia, gdy usłyszała głos chłopa.
— Idziemy tedy do Nantes, śliczna dziewucho? odezwał się, powstrzymując konia obok Maryi i przyglądając jej się ciekawie.
— Jak widzicie — odparła, siląc się na wesołość.
— A no, to wam zrobię propozycyę — rzekł.
— Jaką?
— Wsiadajcie na konia za mną.
— Aha! tylko tyle! jeszcze czego! ładnieby to wyglądało, żeby taka biedna dziewczyna, jak ja, poufaliła się z mężczyzną, który prawie wygląda na pana!