— Tembardziej, że nie jesteście wogóle przyzwyczajeni do poufalenia się z mężczyznami.
— Co chcecie przez to powiedzieć? — spytała Marya, która, zaczynała się niepokoić.
— Chcę powiedzieć, że pani może uchodzić za chłopkę; ale dla mnie jest pani panną Maryą de Souday.
— Jeśli nie macie względem mnie złych zamiarów, dlaczego wymieniacie tak głośno moje nazwisko? — spytała młoda dziewczyna, zatrzymując się. — Skoro jestem w takiem przebraniu, wymaga tego niewątpliwie moje bezpieczeństwo, a te kobiety mogłyby was usłyszeć.
— O! — odparł chłop, mrugając okiem — te kobiety, których pani niby się obawia, wiedzą potrosze, o co chodzi... przynajmniej jedna z nich...
— Ani jedna, ani kilka. Ale, po co zadajecie mi te wszystkie pytania?
— Bo jeśli pani jest istotnie sama, poproszę, żeby pani zatrzymała się ze mną przez kilka chwil; oszczędzi mi pani długiej jazdy; musiałbym jutro przebyć porządny kawał drogi, gdybym pani nie był spotkał; kazano mi pani szukać.
— Kto?
— Ci, którzy panią kochają — odparł, a zniżając głos, dodał: — Panna Berta i pan Michał.
— A więc nie umarł! — zawołała Marya. — Och! mów pan, mów! powiedz, błagam, co się z nimi stało?
Bezgraniczna trwoga, dźwięcząca w tych wyrazach, i malująca się na twarzy młodej dziewczyny, wywołały na usta Courtin’a szatański uśmiech. Umyślnie nie odpowiedział zaraz, żeby przedłużyć udręczenie Maryi.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/654
Ta strona została przepisana.