— O, nie, nie, niech się pani uspokoi — rzekł wreszcie. — Wyleczy się!
— A więc jest raniony! Och, mój Boże, mój Boże! raniony — zawołała Marya, a oczy jej napełniły się łzami.
Courtin nie potrzebował już żadnych objaśnień, widział dosyć.
— Ba! rana nie jest znów taka groźna, do wesela nie będzie ani znaku.
Marya pobladła i drgnęła; te słowa Courtin’a przypomniały jej, że nie zapytała jeszcze o siostrę.
— A Berta? — rzekła — nic mi pan o niej nie mówi. Czy nie chora? nie zraniona?
— Trochę cierpiąca, ale to minie.
— Boże mój, Bożo! — zawołała Marya — cierpią oboje i oboje są pozbawieni opieki.
— O! co to, to nie, bo pielęgnują się wzajemnie. A trzeba widzieć, jak panna Berta, chociaż sama niezdrowa, rozpieszcza pana Michała... Będzie musiał bardzo ją kochać, jeśli nie zechce być niewdzięczny.
Widoczne zmieszanie Maryi nie uszło uwagi Courtin’a, który uśmiechnął się i dodał:
— A czy pani chce, żebym pani powiedział, co zauważyłem?
— Cóż takiego?
— Że pan baron woli blondynki od brunetek.
— Co pan chce przez to powiedzieć? — spytała Marya cała drżąca.
— Jeśli już muszę, to powiem coś, co nie będzie chyba dla pani wielką nowiną: oto, że pan Michał ko-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/655
Ta strona została przepisana.