wnętrza. Złamał w szczelinie skały ostrze swego noża, który mu posłużył za dłuto, gdy kolby pistoletu użył jako młotek i przez dwadzieścia cztery godziny, z niezachwianą wytrwałością, pracował nad powiększaniem otworu, pokrzepiając się tylko kiedy niekiedy kilku łykami wódki, którą miał przy sobie w butelce myśliwskiej.
Wreszcie nad wieczorem drugiego dnia zdołał wysunąć głowę przez otwór, jaki wyżłobił, potem ramiona, a w końcu wydobył się cały z lochu. Czas był już wielki siły starego Wandejczyka wyczerpały się zupełnie. Wstał z trudnością i próbował chodzić. Ale zwichnięta noga obrzmiała przerażająco w ciągu trzydziestu sześciu godzin skutkiem niewygodnej pozycyi i strasznej pracy i, zaledwie oparł się na niej, krzyknął przeraźliwie z bólu i padł na ziemię. Wieczór nadchodził; znikąd nie dobiegał najlżejszy odgłos. Jan Oullier, przypuszczając, że ten wieczór, który mrokiem swoim spowijał ziemię, będzie ostatni w jego życiu, polecił duszę Bogu i powlókł się na rękach w stronę, gdzie słońce zaszło, na pagórek, skąd dostrzegał światła samotnych domostw, otaczających równinę. Tam czekało go zbawienie, ale, pomimo wysiłków nadludzkich, dalej powlec się już nie mógł. Od sześćdziesięciu godzin blizko nic nie jadł. Czołgając się, poranił sobie ręce i pierś o krzaki cierniste, o sterczące łodygi ściętego sitowia, a krew, która sączyła się z tych ran, wyczerpywała ostatki jego sił.
Stoczył się w rów przydrożny. Trawiony nieznośnem pragnieniem, wypił trochę wody z kałuży w głębi rowu. W głowie miał pustkę, w uszach szum potężny, jak huk bałwanów morskich, oczy przesłaniała mu coraz gęściejsza mgła, wreszcie utracił zupełnie świadomość tego, co się dokoła niego działo. Odrętwienie to, w którem
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/660
Ta strona została przepisana.