leżał czas jakiś, zaczynało jednak mijać, zmysły odzyskiwały powoli swoją bystrość i naraz Jan Oullier dosłyszał wyraźny odgłos kroków, a po chwili odczuł głośny oddech psa, który wysunął łeb z krzaków nad rowem. Wandejczyk zwrócił nie głowę, lecz oczy w tę stronę i ujrzał zwyczajnego kundla, który patrzył na niego inteligentnemi, przerażonemi ślepiami.
Po chwili pies cofnął się i zaczął szczekać, a niebawem Jan Oullier dosłyszał szelest spódnic i ujrzał przed sobą chłopkę. Przypadek, a raczej Opatrzność zrządziła, że była to wdowa Picaut. Spostrzegłszy w rowie, nad którym szczekał jej pies, człowieka, pochyliła się i poznała Jana Oullier’a.
W pierwszej chwili mniemała, że nie żyje, ale spostrzegła, że patrzy na nią szeroko rozwartemi oczyma. Postawiła spiesznie na ziemi koszyk, który trzymała w ręku, przyklękła nad rowem, położyła dłoń na sercu starego gajowego, a czując, że bije, podniosła go, zwilżyła mu twarz wodą, wlała kilka jej kropel między zaciśnięte zęby. Wówczas, jak gdyby przez to zetknięcie się z człowiekiem żywym powracał do zetknięcia się z życiem samem, Jan Oullier odczuł, że zsuwa się z niego stopniowo olbrzymi ciężar, który go przygniatał; ciepło wracało do odrętwiałego ciała, a łzy wdzięczności napłynęły pod powieki i stoczyły się po zapadłych policzkach. Stary Wandejczyk pochwycił dłoń wdowy Picaut i, zwilżając ją łzami, poniósł do ust.
— A to co, a to co, Janie Oullier? — spytała Maryanna, sama do głębi wzruszona. — Przecież to całkiem naturalne. Zrobiłabym to samo dla pierwszego lepszego chrześcijanina, a cóż dopiero dla takiego czło-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/661
Ta strona została przepisana.