— Mój Janie, te przepisy są dla łotrów a nie dla uczciwych ludzi. Niema co gadać. Skoro nie możecie chodzić, przyjadę po was wózkiem, ale dopiero, gdy noc na dobre zapadnie, a jutro pójdę po doktora do Machecoul’u i za trzy dni będziecie latali, jak królik.
— Dziękuję... bądźcie pewni, że nie oddajecie przysługi niewdzięcznikowi.
— Nie robię tego wcale, żeby zdobyć waszą wdzięczność, Janie; spełniam tylko obowiązek uczciwej kobiety.
Powiodła wzrokiem dokoła.
— Czego szukacie? — spytał Jan.
— Pomyślałam, że, gdybyście mogli ukryć się w zaroślach, bylibyście bezpieczniejsi; tutaj, choć was człowiek nie dojrzy, pies może przejść i poczuć was, jak mój. A wojna wprawdzie skończona, ale teraz nadszedł czas denuncyacyi i zemsty.
— A no, trudno, ruszyć się stąd nie zdołam odparł Jan — trzeba ufać Panu Bogu.
Wdowa dała Janowi kromkę Chleba, nacięła liści, które mu podłożyła pod głowę, ponachylała nad mm zarośla i krzaki ostrokrzewu, a upewniwszy się, że go z drogi nikt nie dostrzeże, zaleciła mu cierpliwość i odeszła.
Jan Oullier ułożył się, jak mógł najwygodniej, zaniósł gorące modły dziękczynne do Boga, zjadł chleb, poczem zasnął tym snem ciężkim, który następuje po wielkiem wyczerpaniu. Spoczywał tak przez kilka godzin, gdy nagle obudził go szmer głosów. Noc zapadła już zupełnie, nie taka wszelako ciemna, by Jan nie mógł odróżnić sylwetki dwóch mężczyzn, siedzących na przewróconem drzewie po przeciwnej stronie drogi.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/663
Ta strona została przepisana.