Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/664

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego pan nie śledził jej w dalszym ciągu, skoro ją pan poznał? — zapytał jeden z nich, mówiąc akcentem wybitnie niemieckim. — Może pan być pewien, że ta, której szukamy, była w gronie chłopek razem z Maryą de Souday.
— Ma pan zupełną słuszność — odparł drugi mężczyzna. — bo, gdy spytałem tych kobiet, co stało się z młodą dziewczyną, która szła z niemi, odpowiedziały mi, że pozostała w tyle wraz z towarzyszką. Zostawiłem szkapę w oberży, ukryłem się na krańcu Pirmile i czekałem na nie przez dwie godziny, ale daremnie.
— To niedobrze; bo kto wie, czy zdarzy nam się druga taka pomyślna sposobność.
— Zdarzy się, zdarzy, niech pan będzie spokojny. Mam ja u siebie ogara, który mi jest potrzebny do tego polowania, jak powiedziałby margrabia Souday, albo mój przyjaciel, Jan Oullier, Panie, świeć nad jego duszą. Tymczasem ogar ma chorą łapę przednią, ale jak się łapa zagoi, założę mu stryczek na szyję i naprowadzi on nas na ślad właściwy... moje pięćdziesiąt tysięcy franków już teraz pewne... jakbym je miał w kieszeni... Ale... pst!
— Co takiego?
— Czy pan nic nie słyszy?
— Owszem; ktoś nadjeżdża; słyszę skrzypienie kół.
Obaj mężczyźni wstali jednocześnie, a w blasku księżyca, padającym teraz na nich, Jan Oullier, który nie stracił ani jednego słowa z tego, co mówili z sobą, ujrzał ich twarze. Jeden z nich był mu zupełnie obcy; drugi był to Courtin, którego zresztą stary Wandejczyk poznał już po głosie.