— Ukryjmy się w tych zaroślach, dopóki wóz, czy pojazd nie przejedzie, a potem znów pogadamy, bo mam panu jeszcze masę rzeczy do powiedzenia.
I obaj podeszli do zarośli. Jan Oullier zrozumiał, ze jest zgubiony; ale, nie chcąc być złapany jak zając w legowisku, powstał na kolana i wydobył z za pasa nóż któr,y chociaż ostrza pozbawiony, mógł jeszcze w walce na rękę zrobić swoje. Nie miał innej broni i mniemał, że obaj mężczyźni są bezbronni.
Ale Courtin, który widział mężczyznę podnoszącego się za krzakiem i usłyszał szelest zarośli, cofną się trzy kroki, nie tracąc z oczu cienia, jaki mu się ukazał, podniósł strzelbę, ukrytą pod leżącem drzewem złożył się do strzału i wypalił. Krzyk stłumiony odpowiedział na wybuch.
— Cóżeś pan uczynił? — spytał nieznajomy, któremu sposób Courtin’a wydał się może nadmiernie radykalnym.
— Widzi pan, widzi pan — odparł Courtin blady i cały drżący — ktoś nas szpiegował.
Nieznajomy zbliżył się do krzaka, rozsunął gałęzie.
— Strzeż się pan! strzeż się pan! — rzekł Courtin — jeśli to szuan, a nie jest zabity, nie daruje.
To mówiąc, Courtin, gotów do drugiego strzału, trzymał się z dala.
— Istotnie, to chłop — rzekł nieznajomy zdaje mi się, że nie żyje.
I wziąwszy Jana Oullier’a za rękę, wyciągnął go z rowu. Courtin, widząc, że człowiek jest martwy, jak trup, odważył się zbliżyć.
— Jan Oullier! — krzyknął, poznając Wandejczy-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/665
Ta strona została przepisana.