rzuty przejmowały z góry biednego młodzieńca taką wielką trwogą.
— Jakto! — zawołała — ty tutaj, Michale? Doprawdy, mój drogi, jesteś bardzo nierozsądny i masz bardzo mało względów dla matki! Minęła już dobra godzina, jak dzwon zamkowy wzywał cię na obiad; wiesz, jak nie cierpię czekać, jaką wagę przywiązuję do punktualnego zasiadania do stołu i znajduję cię tutaj, rozmawiającego spokojnie z tym chłopem!
Michał zaczął się tłómaczyć, ale w tej samej niemal chwili oko matki dostrzegło to, czego nie zauważył Courtin, albo, o co nie chciał pytać: mianowicie, że głowa młodzieńca obwiązana była chustką i że ta chustka była poplamiona krwią, czego kapelusz słomkowy, jakkolwiek miał wielkie skrzydła, ukryć nie zdołał.
— Ach! mój Boże! — zawołała, podnosząc głos, który w zwykłej skali swojej był już nadmiernie wysoki — jesteś zraniony! Co ci się stało? Mów, nieszczęśliwy! Widzisz przecież, że umieram z niepokoju.
I, przeskoczywszy nizki płotek między polem Courtin’a a sąsiedniem, z niecierpliwością, a zwłaszcza ze zwinnością, której nikt nie byłby się spodziewał ze względu na jej wiek i tuszę — matka młodzieńca podbiegła do niego i, zanim zdążył zaprotestować, zerwała mu kapelusz i chustkę z czoła.
Pan Michel, jak go nazywał Courtin, był taki nieprzygotowany na podobnie nagłe wykrycie tego, czego się tak bardzo obawiał, że osłupiał i nie wiedział po odpowiedzieć. Rana, rozjątrzona zdarciem opaski, zaczęła znów krwawić.
Ojciec Courtin przyszedł mu z pomocą.
Przebiegły chłop zrozumiał, widząc zakłopotanie swego młodego pana, że jakkolwiek on nie chciał się
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/68
Ta strona została przepisana.