Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/685

Ta strona została przepisana.

— To wójt z Logerie, Courtin, hultaj nielada!
— Courtin! — zawołał Michał — Courtin tutaj! Czy jesteście pewni?
— Nie znałem go; Picaut mnie uprzedził.
— A kiedy przyjechał?
— Przed kwadransem zaledwie.
— Gdzie jest?
— Na dworze w tej chwili. Przekąsił drobnostkę i wyszedł, oznajmiając mi, że wróci późno, około drugiej nad ranem; powiedział, że ma różne sprawy w Nantes.
— A czy wie, że go znacie?
— Nie sądzę, chyba, że poznał Józefa Picaut’a, jak Józef poznał jego; ale wątpię, bo on stał w świetle, a Józef trzymał się ciągle w cieniu.
— Nie przypuszczam, żeby Courtin był taki zły, jak sądzicie — odparł Michał — ale mniejsza o to, musimy go się strzedz, jak mówicie, a zwłaszcza nie trzeba, żeby wiedział, że ja tu jestem.
— Jeśli on tu zanadto przeszkadza, niech pan tylko powie — odezwał się nagle, zbliżając się, Picaut, który dotychczas stał w progu — urządzi się tak, żeby nic nie wiedział, a jeśli się czegoś dowie, żeby milczał; mam ja z nim stare rachunki i od dawna szukam tylko pozoru...
— Nie, nie! — zawołał żywo Michał — Courtin jest moim dzierżawcą; mam dla niego pewne obowiązki i nie chcę, żeby mu się stało co złego. Zresztą — dodał, widząc, że Picaut marszczy brwi Courtin nie jest tem, czem myślicie.
— Niech pan będzie spokojny — rzekł oberżysta — jeśli wróci, będę ja już nad nim czuwał.