ściła go śród wszystkich przeciwności życia — Opatrzność nie chce stanowczo, żebym opuścił tę poczciwą ziemię francuską.
— Ach! — zawołał Michel — byleby to była tylko Opatrzność.
— Co pan chce przez to powiedzieć? — zapytał Petit-Pierre.
— Obawiam się, żeby to nie była sprawka jakiej potwornej intrygi!
— Ależ nie, mój biedny przyjacielu, to tylko przypadek. Omylono się co do dnia lub godziny, najpewniej; zresztą, kto nam zaręczy, że bylibyśmy uniknęli krążowników, strzegących ujścia Loary? Może lepiej się stało.
Ale Michał nie podzielał zdania Petit-Pierre’a i nie przestawał rozpaczać; chciał wskoczyć do Loary i, pływając, dogonić statek, który zaczął znikać we mgle. Wreszcie Petit-Pierre z niemałym trudem zdołał go jako tako uspokoić, czego może nie byłby dokazał, gdyby nie uciekł się do pośrednictwa Maryi.
Naraz godzina trzecia wydzwoniła w Couéron; świt się zbliżał, nie było czasu do stracenia. Michał i Marya pochwycili wiosła i niebawem dobili do brzegu, mniej więcej w tem samem miejscu, z którego odpłynęli. Poczem postanowili wrócić do Nantes i to jeszcze przed świtem.
Gdy przybyli na most Rousseau, Petit-Pierre zażądał, żeby Michał pozwolił mu wejść do miasta w towarzystwie samej Maryi; ale Michał w żaden sposób przystać na to nie chciał; zgodził się tylko, żeby zamiast iść na przedzie, lub w jednym z nimi szeregu, szedł z tyłu i to w pewnej odległości.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/694
Ta strona została przepisana.