Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/696

Ta strona została przepisana.

w tym samym szlafroku zaspany; poznawszy Petit-Pierre’a wzniósł ręce do nieba.
— Nie traćmy czasu na lamenty — rzekł Petit-Pierre — wszystko chybione; śledzą nas, otwórz, kochany Pascalu.
Pascal wskazał za sobą drzwi uchylone.
— Nie — odparł Petit-Pierre — drzwi od ogrodu... Za dziesięć minut, według wszelkiego prawdopodobieństwa, dom będzie otoczony. Do kryjówki! do kryjówki!
— A więc proszę za mną.
— Idziemy, niepocieszeni, żeśmy cię obudzili tak wcześnie, mój biedny Pascalu, tembardziej zrozpaczeni, że moja wizyta spowoduje prawdopodobnie twoją wyprowadzkę, jeśli zależy ci na tem, żebyś nie został zaaresztowany.
Gdy drzwi do ogrodu zostały otwarte, Michał wyciągnął rękę, by ująć dłoń Maryi. Petit-Pierre, dostrzegł ten ruch i pchnął młodą dziewczynę w objęcia barona.
— Pocałuj go — rzekł — albo przynajmniej pozwól, żeby on cię pocałował. Wobec mnie wolno, zastępuję wam matkę i uważam, że nieborak zasłużył na to. Tak! a teraz umykaj pan w swoją stronę, a my pójdziemy w swoją. Moje sprawy nie przeszkodzą mi zajmować się twojami, baronie, bądź spokojny.
— Ale czy nie będę mógł widywać Maryi? — spytał nieśmiało Michał.
— To niebezpieczne, wiem dobrze — odparł Petit-Pierre — ale mówią, że istnieje bożek, który opiekuje się zakochanymi i pijakami: liczę na tego bożka. Pozwalam panu na jedną co najwyżej wizytę przy ulicy du Château nr. 3; dołożę bowiem starań, żeby panu przywrócić ukochaną.