Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/704

Ta strona została przepisana.

ron. Kapitan chustkę rozłożył, przeliczył węzełki, których było trzy, i rzekł:
— Dobrze, jesteś w porządku. Pogadamy za chwilę; ale najpierw muszę się załatwić z tamtym durniem. Antoni — zwrócił się do porucznika — zaprowadź tego chłopa do bufetu i daj mu miarkę wódki.
Courtin przez ten czas usiadł w tyle statku na stosie lin i pilnie śledził całą scenę. Kapitan podszedł do niego i odezwał się tonem groźnym:
— Słuchaj, odpowiadaj szczerze; to jedynie może cię uratować, inaczej rekiny, o tysiąc mil stąd, uraczą się tobą na śniadanie. Kto cię przysłał do mnie?
— Przecież powiedziałem, pani de la Logerie — odparł Courtin, który postanowił udawać naiwność chłopa, posuwającą się niekiedy do idyotyzmu. — Kiedy panu mówię, że jestem jej dzierżawcą, a to prawda, jak Bóg w niebie...
— Ale, jeśli pani de la Logerie przysłała cię tutaj, to musiała ci dać jakiś znak, po którym mógłbym cię poznać: bilecik, list, kawałek papieru; jeśli nic nie masz, to znaczy, że nie przybywasz w jej imieniu i jesteś szpiegiem, a w takim razie strzeż się!
— Boże, Boże! — zawołał Courtin tonem płaczliwym — co ja pocznę?... O, proszę, to listy do mnie adresowane, które mam przypadkiem przy sobie, a to moja szarfa wójtowska... Boże drogi! cóż mam panu jeszcze pokazać, żeby pana przekonać, że mówię prawdę?
— Szarfa wójtowska? — zawołał kapitan. — Ależ jakim sposobem, błaźnie jeden, jeśli jesteś urzędnikiem publicznym, jeśli złożyłeś przysięgę rządowi, jakim sposobem, pytam, dzieje się, że działasz w imieniu człowie-