Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/706

Ta strona została przepisana.

porozumieć nareszcie i rozplątać tę sieć jakichś dyabelskich machinacyi.
— Ja już powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia — odezwał się Courtin.
Picaut drgnął na dźwięk tego głosu; nie dostrzegł na pokładzie Courtin’a i stąd nie wiedział, że jest na statku. Postąpił kilka kroków, żeby się przekonać, czy to istotnie dzierżawca.
— Courtin! — zawołał — wójt z Logerie! Kapitanie, jeśli ten człowiek zna naszą tajemnicę, jesteśmy zgubieni!
— A któż to taki? — spytał kapitan.
— Zdrajca, szpieg, kanalia! Najpodlejszy łotr w całym kraju Retz!
— I cóż ty na to? — zwrócił się kapitan do Courtin’a. — Gadaj-że, do kroćset.
Courtin jednak milczał uparcie.
— Widzę — odezwał się znów kapitan, że trzeba będzie użyć środków ostatecznych, żeby cię zmusić do gadania, błaźnie.
To rzekłszy, kapitan wyjął z zanadrza srebrną świstawkę, przyłożył do ust i rozległ się dźwięk ostry, przeciągły. Na ten sygnał dwaj marynarze weszli do kajuty. Wówczas szatański uśmiech wykrzywił usta Courtin’a.
— Doskonale! — rzekł — na to tylko czekałem; teraz będę mówił.
I, zaprowadziwszy kapitana w kąt kajuty, szepnął mu kilka słów do ucha.
— I to prawda, co mówisz? — spytał kapitan.
— A no — odparł Courtin — łatwo się przekonać.
— Masz słuszność odparł kapitan.
Na dany przezeń znak, porucznik i dwaj maryna-