placu Bouffai; on to szedł za zbiegami aż do domu, w którym znikli. Teraz Courtin nie wątpił już, że odnalazł kryjówkę Petit-Pierre’ia; wydobył z kieszeni kawałek kredy, zrobił krzyż na murze i, pewien, że ma rybę w sieci, pomyślał z rozkoszą, że pozostaje mu już teraz tylko wyciągnąć rękę po przyrzeczone dziesiątki tysięcy franków!
Courtin był powodzeniem swojem poruszony do głębi. Postanowił jednak nie uprzedzać człowieka z Aigrefeuille tak, jak się byli umówili, ale udać się niezwłocznie do władz i zawiadomić o dokonanem odkryciu, by w ten sposób zapewnić sobie nagrodę całkowitą. Przyśpieszył tedy kroku, biegnąc do prefektury. Zaledwie jednak uszedł ze dwadzieścia kroków, w chwili, gdy skręcał na rogu ulicy du Marché, mężczyzna, który biegł również, ale w kierunku przeciwnym, popchnął go i odrzucił na mur.
Courtin krzyknął, nie z bólu, lecz ze zdumienia, albowiem w tym mężczyźnie poznał pana Michała de la Logerie, którego przecież pozostawił za małemi drzwiami zielonemi, w domu naznaczonym białym krzyżem. Zdumienie jego było takie wielkie, że Michał byłby je z pewnością zauważył, gdyby nie był taki zajęty swoją sprawą.