Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/709

Ta strona została przepisana.

— Powiedz mi, Courtin’ie — zawołał, poznawszy swego dzierżawce — szedłeś ulicą du Marché, nieprawda?
— Tak, panie baronie.
— W takim razie musiałeś spotkać człowieka, który uciekał.
— Nie, panie baronie.
— Ależ tak! ależ tak! niepodobna, żebyś go nie spotkał... człowieka, który nas napewno szpiegował.
Courtin poczerwieniał aż po białka oczu, ale wnet odzyskał równowagę.
— Niechno pan poczeka! tak, tak, przede mną szedł człowiek, który zatrzymał się tam, naprzeciwko tych zielonych drzwi — odparł Courtin, postanowiwszy skorzystać z tej niespodziewanej sposobności skierowania podejrzeń na kogo innego.
— To on, to on! — zawołał młodzieniec. — Słuchaj, Courtin, możesz dać mi teraz dowód swego przywiązania i swojej wierności. Którędy poszedł?
— Tamtędy, zdaje mi się — odparł Courtin, wskazując ręką pierwszą ulicę, jaką dostrzegł.
— Pójdź zatem ze mną.
Michał podążył spiesznie w kierunku wskazanym przez Courtin’a. Ten zaś w pierwszej chwili zamierzał puścić swego młodego pana i pójść tam, gdzie był postanowił, ale, po chwili rozwagi, uznał, że, skoro tak niespodzianie odnalazł Michała, należało z tego skorzystać; Michał wie już teraz niewątpliwie, gdzie znajduje się jego ukochana, przez niego tedy dojdzie nareszcie do upragnionego celu.
Przyśpieszył kroku, a gdy zrównał się z Michałem, zaczął nawoływać go do ostrożności, wobec zwiększającego się coraz bardziej ruchu ulicznego.