— Niech pan pozwoli mi podpłynąć — rzekł rybak, na żądanie Berty.
Kapitan rozejrzał się po morzu, a nie spostrzegając między wybrzeżem a swoim statkiem nic, co mogłoby budzić jakiekolwiek obawy, ciekawy nadto, czy też pasażerowie, o których mówiono mu teraz, nie są ci sami, których miał zabrać z Nantes — uwzględnił żądanie rybaka, kazał zwinąć wielkie żagle i zwolnić bieg statku. Niebawem „Jeune-Charles“ był tak blizko barki, że rzucono jej linę, przy pomocy której przyciągnięto ją do tyłu dwumasztowca.
— No, a teraz czego chcecie? — spytał kapitan, pochylając się ku barce.
— Niech pan poprosi, żeby pan de la Logerie przyszedł rozmówić się z nami — rzekła Berta.
— Pana de la Logerie niema na moim pokładzie — odparł kapitan.
— Ale w takim razie — odezwała się Berta drżącym głosem — jeśli pana de la Logerie niema na pokładzie, muszą być przynajmniej dwie panie.
— Co do pań — odparł kapitan — to mam tylko hultaja, skrępowanego, który klnie, na czem świat stoi.
— Boże wielki! — zawołała Berta, cała drżąca — nie wie pan, czy nie zdarzył się jaki wypadek osobom, które pan miał wziąć na swój pokład?
— Dalibóg, piękna panienko — odpowiedział kapitan — jeśli pani zechce mi wytłómaczyć, co to wszystko znaczy, będę nieskończenie obowiązany; bo niech mnie dyabli porwą, jeśli ja co z tego wszystkiego rozumiem! Wczoraj wieczorem zgłosiło się do mnie dwóch ludzi, obaj w imieniu pana de la Logerie, ale z dwoma różnemi poleceniami: jeden chciał, żebym odpłynął zaraz, drugi kazał mi zostać i czekać. Z tych dwóch lu-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/718
Ta strona została przepisana.