Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/728

Ta strona została przepisana.

niepokoiła się srodze, doktór bowiem zapowiedział, że przyjdzie dopiero za dwa dni. Niemniej przyrzekła choremu, że uczyni wszystko, czego zażądał, i Jan Oullier. uspokoiwszy się nieco, położył się i, wyczerpany doznanemi wrażeniami, zasnął.
Wdowa, siedząc przy nim na wiązce słomy, znużona, uczuła, że sen ją ogarnia, że oczy jej zamykają się mimowoli, gdy nagle usłyszała w dziedzińcu hałas niezwykły. Nastawiła uszu i dobiegł ją odgłos kroków męskich, a niebawem dosłyszała otwierającą się zasuwkę drzwi sąsiednich i głos swego szwagra, wołający: „Tędy! tędy!“
Ten nocny gość, którego Józef Picaut przyjmował w swojej pustej chacie, podniecił wielce ciekawość Maryanny; nie wątpiła, że chodzi o wykonanie jednego z tych zamachów, które szuan uprawiał tradycyjnie, i postanowiła podsłuchać rozmowy. Podniosła tedy zcicha jedną z zapadni, przez które krowy, gdy stały w oborze wysuwały łby i zjadały paszę wprost z podłogi izby, i wsunęła, się przez ten ciasny otwór do tejże izby; poczem weszła zwinnie i bez hałasu na drabinę, na której hrabia Bonneville ugodzony został śmiertelnie kulą, dostała się na strych, wspólny dla obu domów, jak sobie czytelnik przypomina, tu przyłożyła ucho do podłogi nad izbą szwagra i podsłuchiwała. Rozmowa była już rozpoczęta.
— I widziałeś sumę — zapytał głos, który nie był jej zupełnie obcy, a którego jednak poznać nie mogła.
— Jak was widzę — odparł Józef Picaut. — Tamten przyniósł ją w banknotach, ale on domagał się złota.
— A gdzie mają się spotkać?
— W Saint-Philbert, jutro wieczorem. Ale uprzedzam, że z wójtem rozprawię się sam — rzekł Józef Picaut.