Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/729

Ta strona została przepisana.

— Jesteś wymagający. Ale będziesz go miał. Jednak, zabierzemy się do roboty, przysięgniesz, ze to, coś powiedział, jest prawdą, że to pieniądze rządowe, bo inaczej, widzisz, nie tknąłbym się tego.
— A cóż wy myślicie, że ten jegomość jest taki bogaty, żeby z własnej kieszeni robić podarki podobne takiemu nikczemnemu wieśniakowi? A to przecież tylko zaliczka; słyszałem doskonale, jak to mówił.
— I nie mogłeś skombinować, za co mu tak drogo płacą?
— Nie, ale się domyślam.
— Gadajże więc.
— Zdaje mi się, że, uwalniając ziemię od tych dwóch durniów, położymy jednym strzałem dwa ptaki; załatwimy najpierw sprawę prywatną, a potem oddamy przysługę polityczną. Ale bądźcie spokojni, jutro dowiem się więcej i zawiadomię was.
— Doskonale. A więc gdzie ci twoi ludzie mają się spotkać w Saint-Philbert?
— W zajeździe, ale tam nie pójdziemy, bo to zajazd matki twojej bratowej.
— A więc zaskoczymy ich w polu, ale gdzie? przybędą napewno różnemi drogami.
— Tak, ale odejdą razem. Chcąc powrocie do siebie, wójt będzie szedł drogą z Nantes aż do Tiercet.
— Ukryjmy się zatem na drodze do Nantes, w sitowiu, w pobliżu szosy; to dobra kryjówka, znam ją dobrze.
— Niech i tak będzie; a gdzie się spotkamy? Wyruszę stąd jutro rano, przed świtem — rzekł Jozef.
— Zejdźmy się na Odyńcowem Rozdrożu, w lesie Machecoul — odparł wódz królików.
Stary szuan oddalił się, a w izbie Józefa Picaut’a zapanowała cisza.