— Skąd przybywacie? — spytał głos z wewnątrz domu.
— Skądżeby? — odparł Courtin, zaskoczony tem pytaniem.
— Z Touvois.
— Nie oczekujemy nikogo z tamtych stron — odparł człowiek z wewnątrz i pchnął drzwi.
Niełatwo wszelako było je zamknąć. Courtin bowiem uczepił się ich silnie. W tejże chwili przypomniał sobie słowa, jakie wypowiedział Michał do właściciela zajazdu pod „Świtem“, żądając koni dla siebie i Maryi, by udać się do Banloeuvre. Teraz odgadł, że te słowa, których na razie nie zrozumiał, były hasłem.
— Poczekajcie-no, poczekajcie — odezwał się do człowieka, który koniecznie chciał drzwi zamknąć. — Jeśli powiedziałem, że przybywam z Touvois, to dlatego, iż chciałem się przekonać, czy jesteście wtajemniczeni... nie można być zanadto ostrożnym, do dyabła! A więc nie, nie przybywam z Touvois, tylko z południa.
— A idziecie dokąd?
— Dokąd-że mam iść, przybywając z Touvois, jeśli nie do Rośsny?
— Hm! tem lepiej — odpowiedział człowiek z wnętrza, otworzył drzwi i wpuścił Courtin’a, a ten ujrzał przed sobą człowieka, który, rozmawiając z nim, przesuwał paciorki różańca, okręconego dokoła ręki. Człowiek ten, Bretończyk rodem, wprowadził wójta z Logerie do małego pokoiku i, wskazując mu krzesło, rzekł:
— Pan jest zajęty; jak tylko skończy interes z osobą, która jest u niego w gabinecie, wprowadzę was do niego. Siadajcie tymczasem.
Courtin zajechał tedy dalej, niż mniemał. Spodziewał się, że dom jest zamieszkany przez jakiego podrzędnego agenta, od którego będzie mógł, bądź podstępem, bądź
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/732
Ta strona została przepisana.