z dzierżawcą, którego pierwszą odpowiedzią zaniepokoił się niepomału.
— Mówcie zatem, a ręczę wam, że wasz pan łajać was nie będzie.
— Już mówię. A więc pan Michał polecił mi, żebym powiedział panu, a raczej panu Petit-Pierre’owi... bo tak nazywa się osoba, do której mnie wysłał... że wykrył kto kazał statkowi odpłynąć na kilka chwil przed przybyciem Petit-Pierre’a, panny Maryi i pana Michała na miejsce umówione.
— I któż to taki? Niejaki Józef Picaut, który był niedawno chłopcem stajennym pod „Świtem“.
— Istotnie, ten człowiek, którego umieściliśmy tam znikł od wczorajszego ranka! — zawołał Pascal.
— Więc pan mój jeszcze powiedział, żeby się, strzedz tego Picaut’a w mieście i, że on każe go pilnować w Becage i na równinie. To wszystko.
— Dobrze; podziękujcie panu de la Logerie za jego wiadomości. A teraz, skoro je już mam, mogę wam zaświadczyć, że były dla mnie.
— Więcej też nie żądam — odparł Courtin, wstając.
Pascal odprowadził dzierżawcę z wielką uprzejmością aż do drzwi od ulicy. Courtin był zanadto przebiegły, żeby się łudzić co do pobudek tej grzeczności, i nie zdziwił się bynajmniej, gdy, uszedłszy zaledwie ze dwadzieścia kroków, usłyszał, jak małe drzwi domu Pascala otwierały się i zamykały. Courtin nie odwrócił się; ale, pewny, że ktoś go śledzi, szedł powoli, jak człowiek, nie mający żadnego zajęcia, zatrzymując się przed wszystkimi sklepami, czytając wszystkie afisze, unikając starannie wszystkiego, co mogłoby potwierdzić podejrzenia, jakich nie zdołał zniweczyć w umyśle Pascala.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/737
Ta strona została przepisana.