się tu włóczą, no, to handel zaraz się ożywi, a my przecież tego tylko chcemy. Niema dziesięciu minut jeszcze, jak widziałem przechodzącego największego łotra w okolicy ze strzelbą na ramieniu i z pistoletami za pasem, a szedł tak śmiało, jak gdyby nie było ani jednej pary czerwonych spodni w kraju.
— Któż to taki?
— Józef Picaut, do licha! ten, który zabił własnego brata.
— Józef Picaut, tutaj! — zawołał wójt z Logerie, blednąc, jak chusta. — Ależ to niemożliwe.
— Widziałem go, jak was widzę, gospodarzu! Tylko miał na sobie kurtkę i kapelusz marynarza, ale, mimo to, poznałem go odrazu.
Courtin zastanowił się przez chwilę. Plan, jaki obmyślił, a który opierał się na istnieniu domu o dwóch wejściach i na stosunkach codziennych Pascala z Petit-Pierre’m, mógł się nie powieść, a w takim razie Berta pozostawała ostatnim jego ratunkiem. Chcąc wykryć schronienie Petit-Pierre’a, musiałby iść za młodą dziewczyną, gdy ta udawać się będzie do Nantes. Jeśli Berta zobaczy się z Józefem Picaut’em, wszystko będzie stracone; ale gorzej będzie, jeśli przy pomocy Berty szuan rozmówi się z Michałem; wówczas dzierżawca byłby zgubiony.
Courtin zażądał papieru i pióra, napisał kilka wierszy, a, podając kartkę wieśniakowi, rzekł:
— Macieju, masz tu dowód, że jestem patryotą i że nie kręcę się, jak chorągiewka na dachu, w stronę, z której wiatr od naszych panów zawieje. Oskarżyłeś mnie, że poszedłem w ślady mego pana; otóż, na dowód, iż tak nie jest, powiem ci, że od godziny dopiero wiem, gdzie się ukrywa, i że dam o tem znać, gdzie
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/740
Ta strona została przepisana.