należy. Ilekroć będę miał sposobność wytępić wrogów ojczyzny, uczynię to skwapliwie, nie pytając, czy odniosę z tego korzyść, nie dbając, czy to moi przyjaciele, czy nie.
Wieśniak, który należał do zaciekłych błękitnych, uścisnął z zachwytem dłoń Courtin’a.
— Masz ty dobre nogi? — spytał Courtin.
— I jakie jeszcze! — odparł wieśniak.
— Zanieś więc to, co tchu, do Nantes; a pamiętaj, liczę na to, że mnie nie zdradzisz, że nikt się nie dowie, iż to ja kazałem zaaresztować młodego barona.
Wieśniak dał słowo Courtin’owi, a ponieważ mrok zaczął zapadać, przeto dzierżawca wyszedł z zajazdu na lewo, udał się w pole, ale po dłuższej chwili zawrócił i skierował się w stronę ruin Saint-Philbert. Dotarł do nich, idąc brzegiem jeziora, poczem szedł rowem zewnętrznym, okalającym ruiny, i wszedł na dziedziniec przez most kamienny, zastępujący obecnie most zwodzony, który niegdyś spuszczał się na łańcuchach przed zamczyskiem.
Stanąwszy na dziedzińcu, dzierżawca zagwizdał z cicha. Na ten sygnał mężczyzna, który siedział ukryty za odłamem rozwalonego muru, wstał i zbliżył się do niego. Był to pan Hyacinthe.
— To wy? — spytał, zbliżając się z pewną ostrożnością.
— A no, tak — odparł Courtin — niech pan będzie spokojny.
— Jakie nowiny dzisiaj?
— Dobre; ale tutaj nie można ich mówić.
— Dlaczego?
— Dlatego, że tu ciemno, jak w norze. Mógłby tu ukrywać się u stóp naszych jaki człowiek i słyszeć nas.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/741
Ta strona została przepisana.