a my nie domyślilibyśmy się nawet. Pójdź-że pan! sprawa stoi w tej chwili tak dobrze, że nie możemy jej narażać.
Courtin zaprowadził towarzysza swego do środkowej wieży śród ruin; tu pchnął drzwi, wydobył z kieszeni świecę woskową i krzesiwo fosforowe, zapalił świecę i powiódł nią po wszystkich zakątkach. Drzwi w murze na prawo, nawpół zapadłe w szczątkach podłogi, obudziły ciekawość i niepokój Courtin’a. Pchnął drzwi i znalazł się wobec otworu, z którego unosiły się wilgotne opary. Przez ten wielki wyłom w murze widać było jezioro, lśniące w blasku księżyca. Dzierżawca podniósł świecę ku sklepieniu, usiłując oświetlić głębię zalanego podziemia; ale ponieważ mu się to nie udało, przeto wziął kamień i rzucił go w wodę, której plusk ponurem echem odbił się śród pustych murów.
— Tutaj stanowczo tylko ryby z jeziora mogłyby nas usłyszeć, a jest przysłowie, które mówi: „Niemy, jak ryba“. Pójdź pan na wszelki przypadek tutaj, w to zagłębienie; tu będziemy bezpieczni i możemy ukryć światło.
I Courtin pociągnął za sobą pana Hyacinthe’a do framugi drzwi, prowadzących do podziemia, umieścił świecę przed temi drzwiami, na kamieniu, który odpadł ze sklepienia, sam zaś usiadł na stopniach schodów, również do podziemia prowadzących.
— Powiedzieliście — rzekł pan Hyacinthe, siadając naprzeciwko Courtin’a — że dacie mi nazwę ulicy i numer domu, w którym ukrywa się Petit-Pierre. Nb, cóż, wiecie, gdzie zamieszkał?
Courtin za całą odpowiedź podał panu Hyacinthe’owi bilecik, który wydobył z popiołów kominka, i oświetlił mu go tak, żeby go mógł przeczytać.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/742
Ta strona została przepisana.